Poszukiwacze, Muzealnicy, Archeolodzy!

 

Kilka dni temu mieliśmy okazję zapoznać się z dokumentami dotyczącymi postępowania, jakie prowadzono w związku z zabezpieczonymi przedmiotami u osoby posiadającej wykrywacz metali. Kolega został przesłuchany i przeszukany w charakterze świadka w sprawie.
W wyniku prowadzonego postępowania przygotowawczego nie doszukano się jednak znamion przestępstwa i nie postawiono koledze zarzutów. Zabezpieczony wykrywacz metali zwrócono….ale zarekwirowanych przedmiotów już nie, choć jak wspomniałem, nie doszukano się winy w jego działaniach.
Dokument, który szczególnie nas zainteresował to pismo wojewódzkiego konserwatora zabytków o wszczęciu postępowania administracyjnego o wpisaniu zabranych mu przedmiotów do rejestru zabytków archeologicznych ruchomych. Pismo to krąży obecnie w sieci.

Przypomnijmy, że do rejestru wpisuje się zabytki o szczególnej wartości naukowej, historycznej lub materialnej, których zachowanie leży w interesie społecznym. Ponadto, aby uznać dany przedmiot za zabytek archeologiczny, musi być znany jego kontekst, czyli musi pochodzić z warstwy kulturowej. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z zabytkiem, ale nie archeologicznym.
Dla zobrazowania przypadku posilę się przykładem. Moneta rzymska kupiona w sklepie numizmatycznym jest zabytkiem, ale żeby była zabytkiem archeologicznym, musi być odkryta podczas badań archeologicznych na osadzie lub cmentarzysku z epoki wpływów rzymskich.
Dlatego pismo, które omawiam, jest wzorcowym nadużyciem urzędniczym niezgodnym z prawem i zasadami logiki. Zgodny jest natomiast z logiką urzędniczą, którą toczy rak bezmyślności i zachowawczości.
Aby to wykazać, pozwolę sobie na pewne porównanie i tu przejdziemy do wykazu przedmiotów wymienionych w omawianym dokumencie. Kulki ołowiane (pewnie ze szrapnela z okresu I WW), guziki z koroną (zapewne pruskie z tego samego okresu).
Poddajmy te przedmioty analizie definicji zabytku archeologicznego. Nie są unikatowe, nie posiadają znacznej wartości materialnej, nie pochodzą z wykopalisk archeologicznych, nie posiadają znacznej wartości naukowej i występują pospolicie na 2/3 obszaru Polski. Takie guziki można odnaleźć sprzątając strychy lub piwnice na dawnych terenach poniemieckich niemal w każdym domu.
Dla wykazania absurdalności tego dokumentu dodam, że w większości przypadków przedmioty te nie są uznawane w ogóle za zabytki podczas przekazywania przez poszukiwaczy sprawozdań z poszukiwań dla konserwatorów i są im zwracane. Skąd zatem ta skrajna dwoistość postrzegania?
Otóż magiczne przeobrażenie wody w wino, następuje w momencie, gdy dany przedmiot weźmie do ręki policjant i sporządzi protokół z przeszukania, zatrzymania przedmiotów, co do których ma podejrzenie, że są zabytkami. Wtedy, niczym Jezus dokonuje cudownego przeobrażenia śmieci w zabytki rejestrowe.
Tak się dzieje dlatego, że urzędnik państwowy, jakim jest inspektor ds. zabytków w WKZ, nie weźmie na siebie odpowiedzialności, by ocenić, co jest, a co nie jest zabytkiem, bo się na tym po prostu nie zna i nie chce ryzykować kariery zawodowej z powodu kilku śmieci. Przecież kończył studia dawno, jego kierunkiem był starożytny Egipt, a nie jakiś XX wieczny konflikt. A może jest po prostu członkiem znanego stowarzyszenia, które jest przeciwne udziałowi pasjonatów amatorów w odkrywaniu historii.
Innym powodem może być fakt, iż urzędowe potwierdzenie o braku cech zabytku tych przedmiotów spowoduje, że podczas badań inwestycyjnych, archeologicznych zostaną wykreślone z inwentarza i wykonawca badań będzie miał obcięte wynagrodzenie za konserwację tych śmieci.
Tak się kręci proszę Państwa ten biznes, a płaci za to wszystko państwo, czyli my. Mnie osobiście ciekawi, czy instytucje biorące udział w tym łańcuszku nadużyć, mają świadomość tego procederu?

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa narodowego zdaje się powoli dostrzegać ten problem. Polski Związek Eksploratorów wykazał go również w raporcie sporządzonym dla premiera rządu. Wykazywaliśmy wielokrotnie, że poszukiwacze to zasłona dymna dla grubszych afer, czego skutkiem jest pozew złożony przeciwko mnie o „zniesławienie” instytucji państwowej.

W tym momencie odniosę się do wpisu zamieszczonego przez prezesa Stowarzyszenia Muzealników Prywatnych, Pawła Zaniewskiego na ich profilu, o akcji „zakorkowania systemu” i podchwyconej przez jednego z działaczy poszukiwawczych.
Panowie, system zakorkował się przy rozpatrywaniu kilku spraw w momencie, kiedy weszła nowa ustawa o rzeczach znalezionych, gdzie nawiasem mówiąc, muzea prywatne w niej pominięto i o co powinniście walczyć.
Pierwszym takim przypadkiem była akcja Artura Troncika – Sapera gdzie, zgłosił zgodnie z tą ustawą do starosty znalezione przez siebie medale z września 1939 roku, kulki szrapnelowe i kapsel aluminiowy pewnie z wódki „Siwucha”. Powiadomiony o tym fakcie konserwator nie zjawił się w terminie 7 dni u starosty. Podjął kontakt po wielomiesięcznej przepychance i przejął przedmioty.
Znalazca czekał przez ustawowe kolejne 7 dni na decyzje urzędu, czy są to zabytki, czy nie.
Pomimo ponagleń nie mógł uzyskać żadnej decyzji. Minęły ustawowe dwa lata i zgodnie z zapisem ustawy medale powinny wrócić do znalazcy. Naciskany w tej sprawie konserwator podejmuje wreszcie decyzję wygodną dla siebie, czyli uznał te przedmioty za zabytki, co jest naruszeniem wszelakiej kultury, logiki i prawa.
Te same przedmioty, jak opisane w spisie początkującym ten materiał, według instrukcji - monitoringu Narodowego Instytutu Dziedzictwa, a dotyczącej rozminowań masowo wyrzucane były na złom i utylizowane.

Innym przypadkiem, było odnalezienie przeze mnie i Artura Troncika podczas weryfikacji terenowej kordu średniowiecznego, który pozostawiliśmy in situ (nienaruszony w miejscu odkrycia) i powiadomiwszy krakowski urząd konserwatorski, walczyliśmy przez prawie rok, by ktoś się tam udał. Nie doczekawszy się poprosiliśmy o pomoc, śląskiego inspektora ds zabytków, który przejeżdżając, podjął kord z ziemi i przekazał do Krakowa.
Najbardziej jaskrawym przykładem dowolności interpretacyjnej jest sprawa słynnego chojnowskiego skarbu srebrnych monet z okresu III Rzeszy, odkrytego podczas prac budowlanych.
Tam WKZ nie doszukał się zabytkowości tego wartościowego znaleziska, a urząd miasta po przejęciu skarbu wyprzedał go w licytacjach na portalu aukcyjnym Allegro.

Tu pojawia się problem posiadania w prywatnych zbiorach różnych przedmiotów, które w zależności od potrzeb urzędniczych stają się zabytkami, zabytkami archeologicznymi, a za tym idzie brak możliwości posiadania przez osoby prywatne, również tego, co zabytkiem nie jest.
To jest problem, którym interesują się poszukiwacze, a powinni zainteresować kolekcjonerzy, czy muzealnicy prywatni, zwłaszcza w związku z kuriozalnym zapisem art 24 ustawy o rzeczach znalezionych w brzmieniu, które pomija muzea prywatne:

Art. 24. [Przekazanie rzeczy do muzeum, archiwum lub biblioteki] W przypadku gdy rzecz znaleziona jest zabytkiem lub materiałem archiwalnym, wojewódzki konserwator zabytków, w drodze decyzji, oddaje ją na przechowanie właściwemu ze względu na rodzaj rzeczy znalezionej muzeum państwowemu albo samorządowemu, bibliotece, dla której organizatorem jest minister, kierownik urzędu centralnego albo jednostka samorządu terytorialnego, albo archiwum państwowemu

Dziś policja wykorzystuje ten wadliwy zapis do plądrowania prywatnych kolekcji i zbiorów muzealników prywatnych. Wystarczy donos lub fakt posiadania wykrywacza metali, by całe zbiory uznać za nabyte nielegalnie. Znam przypadek, gdzie z tego powodu chciano wynosić meble oraz zarekwirowano zdjęcie babci z 1941 roku.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Tak jak wspomniałem, system jest niewydolny, pełen absurdów idealnie wpisujący się w karykatury tworzone przez takich autorów jak Haszek czy nasz Bareja. Byłoby śmiesznie, gdyby nie było w wielu przypadkach tragicznie. Obywatele tracą kolekcje, majątek ale i dobre imię a nawet pracę gdy zapada wyrok karny za przestępstwa, których nie popełnili.

Rozmowy, które prowadzimy już drugi rok w MKiDN zbliżają się do końca. Wszystkie te tematy zostały dawno zdiagnozowane i opisane. Akcja „zapychania systemu” została wykonana już dawno i zakończyła się sukcesem. Wykazała niewydolność i szkodliwość obecnie obowiązujących przepisów, które w praktyce działają źle, a w zasadzie nie działają, lub co gorsza są po prostu szkodliwe.
Dziś swe działania powinniśmy kierować w stronę jakości stanowionego prawa i przestrzegania go przez organy administracji państwowej i organów ścigania. W tym aspekcie powinniśmy koordynować swoje działania, by nie tracić czasu i energii na sprawy już dawno wykazane i udowodnione.
Na długo zanim powstało PZE ludzie go tworzący, podejmowali tematy i sprawy ważne dla poszukiwaczy. W wielu przypadkach nie znając się lub nie koordynując swoich działań dublowali się niepotrzebnie. PZE spowodowało, że te jednostkowe działania mogliśmy ukierunkować i podzielić się zadaniami. Dziś to nie jest już partyzantka, a zorganizowana armia dążąca skutecznie do celu.
W tym miejscu odniosę się do organizatora manifestacji poszukiwaczy pod Sejmem w dniu 12 lipca 2020 roku Sylwestra Pepela.
Każda akcja mająca na celu zwrócenie uwagi na poszukiwaczy jest wartościowa. Problem pojawia się wtedy, gdy wchodzi w nią polityka lub brak koordynacji działań. W swych wypowiedziach deklarujesz, że Twoje działania to sprzątanie, a nie poszukiwania więc twoich akcji ustawa o ochronie zabytków nie dotyczy. To pewien dysonans.

Obecnie, jak pisałem już, finalizujemy prace nad zupełnie nowymi przepisami (ustawą) dotyczącą poszukiwań. Biorą w niej udział chyba wszystkie środowiska, które chcą lub mają coś do powiedzenia w tej sprawie. Zatem cel takiej demonstracji nie jest dla mnie jasny, chyba że chodzi o II turę wyborów, a to już polityka. Sejm w tym terminie jest pusty. Kolejne posiedzenie zaplanowane jest w dniach 23-25 lipca, więc nawet żadnej petycji nie będzie komu przekazać.
Jeżeli sprawy potoczą się po naszej myśli i uda się wypracować kompromis w sprawie uporządkowania przepisów dotyczących poszukiwań, kolekcji i prawa własności, to taka demonstracja będzie wskazana i sami ją zorganizujemy lub przyłączymy się do tego rodzaju wydarzenia. Ma to sens w dwóch przypadkach: Gdy będą te przepisy procedowane w Sejmie lub gdy się nie dogadamy i trzeba będzie wyjść na ulicę.
Dziś może warto skierować takie protesty pod Komendę Główną Policji? To tam planuje się akcję „Pandora” która w całej Europie ma za zadanie zwalczanie przestępstw na zabytkach, a w Polsce ściga się tylko poszukiwaczy za kulki szrapnelowe, guziki i złom z okresu wojny.
Nasi informatorzy alarmują, że tegoroczna Pandora prawdopodobnie skierowana będzie na osoby lub stowarzyszenia, które działają w ramach pozwoleń. Podobno chcą sprawdzać, czy poszukiwacze wykazują wszystkie przedmioty, które odkrywają. Nie mamy nic przeciwko temu, by wyłapywać prawdziwych przestępców, lecz w świetle wykazanych przez nas patologii, dziś może być nim każdy.
Zatem jeżeli informacje, które do nas docierają są prawdziwe, to celem Pandory będzie storpedowanie procesu porządkowania przepisów w zakresie poszukiwań, prawa własności i kolekcjonerstwa. Zabetonowanie systemu, służy głównie osobom robiącym karierę na statystykach wykrytych „przestępstw” i robiącym interesy na archeologii inwestycyjnej.
Tak na marginesie dodam, że dziwi mnie milczenie w tej sprawie środowiska naukowego archeologicznego, któremu powinno zależeć jak nikomu innemu na zlikwidowaniu patologii w systemie ochrony zabytków i badaniach archeologicznych inwestycyjnych. W sytuacji, gdyby w przetargach decydującym czynnikiem nie była cena lecz jakość, a przetargi nie byłyby ustawiane pod dwie trzy najpotężniejsze firmy (korporacje) w kraju, to nauka by na tym zyskała i sami archeolodzy również.
Przecież chodzi o ochronę zabytków, a nie konserwowanie śmieci z „autostradówek”, kosztem prawdziwych zabytków gnijących w magazynach muzeów, nieopracowywanych i zapomnianych przez wszystkich.

Ktoś musi wreszcie powiedzieć dosyć, a na razie mówią to głośno tylko poszukiwacze…

Jacek Wielgus z PZE