Zarządzanie stronami witryny

Czyli co jest nie tak z poszukiwaczami skarbów, zdaniem Stowarzyszenia Naukowego Archeologii Polskiej, jaka jest rzeczywistość, no i gdzie jest ten skarb?

Postaram się w kilku zdaniach odpowiedzieć na te problemowe pytania, a posłużę się w tym celu wpisem na stronie stowarzyszenia rozpoczynającym się słowami: „Zabytki archeologiczne w Polsce są własnością państwa” Autor, który zapomniał się podpisać pod tym tekstem, zapomniał również, o jakie państwo chodzi i można odnieść wrażenie, że chodzi o państwo SNAPowskich.
To żart oczywiście, bo wszyscy wiemy do kogo należą zabytki archeologiczne. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy zapytamy, co jest tym zabytkiem archeologicznym i gdzie on występuje?
Tu praktyka stoi w absolutnej sprzeczności z teorią. Można śmiało użyć porównania do socjalizmu. Idea piękna, ale w wykonaniu koszmar. Jak zwykle w takich założeniach pojawia się najsłabsze ogniwo, czyli człowiek i jego słabości oraz ułomności. Wracając do meritum,, definicja zabytku archeologicznego została opracowana tak szeroko, że może nim być dosłownie wszystko.

Według definicji „Zabytkiem archeologicznym jest każdy ślad działalności człowieka znajdujący się w ziemi lub pod wodą, którego zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową. Można wyróżnić dwa typy zabytków archeologicznych: ruchome i nieruchome.”

Co to w praktyce oznacza?
Ni mniej, ni więcej, że jak dzisiaj wykopaliśmy dołek pod słupek ogrodzenia, to pozostawiliśmy ślad działalności człowieka, czyli obiekt w warstwie kulturowej. Co prawda współczesnej, ale to w definicji nie ma zupełnie żadnego znaczenia. Pozostałe kryteria natomiast są zupełnie uznaniowe i ogranicza je tylko ludzka wyobraźnia, głupota, asekuranctwo urzędnicze lub co jest bardzo częste, chęć zysku. Przy kopaniu dołka wpadło nam do niego przypadkiem współczesne 10 groszy, lub specjalnie je tam wrzuciliśmy.

Każdy zdrowy na umyśle obywatel zapyta słusznie co to ma wspólnego z archeologią?
Każdy zdrowy na umyśle obywatel odpowie, że nic.
Sprawy przybierają zupełnie inny obrót, gdy takie pytanie zadamy konserwatorowi zabytków, a te 10 groszy przyniesie w sprawozdaniu z wykopalisk archeolog, lub gdy poszukiwacz „wpadnie” na polu dziadka za stodołą i zatrzyma go policja, a w kieszeni znajdzie te 10 groszy ubrudzone ziemią.

Tu płynnie przeszliśmy do pytania z początku tekstu, czyli gdzie jest wreszcie ten skarb i co jest nie tak z poszukiwaczami?
Otóż ci barbarzyńcy poszukiwacze weszli na nie swój teren, gdzie archeo-biznes kwitnie w najlepsze, czyli zagrozili walką o swoje prawa interesom pewnej grupy zawodowej skupionej wokół biznesmenów z branży archeologicznej, o których interesy dba właśnie SNAP.
Pod pozorem walki o ochronę zabytków z wyimaginowanym wrogiem, chcą utrzymać w mocy bzdurne, szkodliwe i niejasne przepisy, aby interes się kręcił. Tajemnicą poliszynela jest fakt wpisywania do inwentarza z wykopalisk inwestycyjnych różnych współczesnych nawet śmieci, a dla prawdziwych zabytków z badań naukowych nie ma w muzeach miejsca! Archeologom odmawia się ich przyjęcia, przez co zmuszeni są do przerwania badań!
W czasach budowy autostrad w ciągu pięciu lat wydobyto 66 000 000 zabytków, z czego 3 000 000 zabytków wydzielonych. Każdy archeolog wie, a poszukiwacz, czy obywatel nie mają pojęcia o tym, że stawki (taryfikatory)za wykopaliska uzależnione są między innymi od ilości znalezionych obiektów. Intratnym dodatkiem jest też konserwacja wydobytych zabytków. Lecz co zrobić, gdy podczas badań inwestycyjnych jest ich za mało lub za dużo? Wtedy decyduje wspomniany wcześniej czynnik ludzki, który rozłożył wspomniany socjalizm. Dochodzi do zachowań patologicznych, gdzie za zabytki uznaje się śmieci lub udaje się, że zabytków tam nie ma. Podam tylko dwa przykłady takich sytuacji. W Krakowie głośnym echem odbija się ostatnio sprawa badań inwestycyjnych pod deweloperkę, w jednej z najstarszych dzielnic miasta Stradomiu. Oprócz afery z prawie 1700 szkieletami ludzkimi, których archeolodzy na czas nie zauważyli, są działki, na których wynik nadzorów archeologicznych był zerowy, co jest praktycznie niemożliwe! Drugim przykładem będą „zabytki” z pewnej inwestycji drogowej, ale o tym w dalszej części niniejszego wywodu.

SNAP w swym zakłamywaniu rzeczywistości idzie dalej. Zrzuca na detektorystów odpowiedzialność za niszczenie stanowisk archeologicznych, co jest mocno naciągane. Otóż jak można zniszczyć stanowisko archeologiczne wiedzą najlepiej sami archeolodzy, bo archeologia jest nauką destrukcyjną i w jej efekcie stanowisko przestaje istnieć, zamieniając się w sprawozdanie, a niestety rzadziej w opracowanie materiału i publikację na ten temat. Poszukiwacz wchodząc nieopatrznie na stanowisko archeologiczne wydobywa przedmioty płytko zalegające, wydobyte na powierzchnię w wyniku orki, która zniszczyła stanowisko lub jego część.
Oczywiście wydobyty w takim miejscu zabytek posiada kontekst, ale w znaczeniu miejsca, a nie pierwotnej warstwy kulturowej. Zatem o żadnym niszczeniu czegokolwiek mowy nie ma. Problem pojawia się wtedy, gdy znalazca nie przekazuje zabytku konserwatorowi lub staroście, wtedy łamie prawo.
Drugim problemem, jakim obarcza się poszukiwaczy, to fakt wchodzenia na stanowiska archeologiczne. Skąd obywatel ma wiedzieć, gdzie one są, skoro sami rolnicy często nie mają żadnej wiedzy o tym, co znajduje się na ich polu? To wieloletnie zaniedbania i niechęć do informowania obywateli doprowadziło do sytuacji, w której wiele stanowisk jest naprawdę zagrożonych. Znane są stanowiska rejestrowe, gdzie uprawiana jest głęboka orka. Poszukiwacz, gdyby wiedział, gdzie znajdują się stanowiska archeologiczne, nigdy by się tam nie zapuścił. Zrobiłby to tylko rabuś, ale o nich tu nie rozmawiamy, bo to nie poszukiwacze.
Kto był w lesie, wie że znajduje się tam mnóstwo tablic ostrzegawczych i informacyjnych. Każdy pomnik przyrody ma swoją tabliczkę, tak jak każdy rezerwat, park narodowy czy krajobrazowy. Ostoja zwierzyny, jak i uprawy leśne również są oznaczane, a nawet grodzone. Dlaczego o podobne rozwiązania SNAP nie walczy?
Problem poszukiwaczy jest sztucznie nagłaśniany i tak naprawdę stanowi zasłonę dymną dla wąskiej grupy interesów. Tak wąskiej, że nawet nikt pod tym tekstem się nie podpisał. W mętnej wodzie dobrze ryby biorą i o to tak naprawdę chodzi w tej wojnie. Nikt zdrowy na umyśle nie wpadnie na pomysł, że instytucje stojące na straży ochrony zabytków chcą je niszczyć, a tak daleko posunął się SNAP w swojej interpelacji poselskiej do MKiDN.
Poszukiwacze nie chcą rabować stanowisk archeologicznych. Chcą odkrywać historię zagubioną w ziemi wszędzie tam, gdzie archeolodzy nigdy nie zaglądają. W miejscach, gdzie nie robi się nawet nadzorów archeologicznych, czyli tam gdzie ewentualne zabytki tracone są na zawsze. Temu ma służyć zmiana przepisów. SNAP stoi na straży patologii, gdzie zarobić można na każdym śmieciu, który nazwany zostanie zabytkiem. Za to płacimy my podatnicy.

Post scriptum:
Pod tekstem znajdują się zdjęcia przedmiotów z badań archeologicznych inwestycyjnych określonych w inwentarzu, jako zabytki archeologiczne.
Podobnych przedmiotów w magazynach muzealnych są dziesiątki jak nie setki tysięcy. Koszt konserwacji takiego pojedynczego przedmiotu to średnio 120 złotych. Na konserwację zabytków w ciągu pięciu lat według obliczeń, należałoby więc wydać 2 500 000 000, tak dwa i pół miliarda złotych. Ile takich „drogocennych” zabytków jest wśród nich? Co zrobić , gdy nie ma już ich gdzie upchnąć? Rozważa się stworzenie sieci magazynów centralnych dla przechowywania zabytków w ilości 8- 10 sztuk. Roczny koszt utrzymania takiego magazynu wyniósłby według obliczeń 3-4 mln złotych rocznie. Najpierw jednak należałoby zaadaptować jeszcze do tego celu budynki najlepiej zabytki architektury które nie zostały zagospodarowane.
Roczny koszt utrzymania tych magazynów wyniósłby dodatkowe od 24 do 40 mln zł.
Czy to z poszukiwaczami na pewno jest coś nie tak?

𝗝𝗮𝗰𝗲𝗸 𝗪𝗶𝗲𝗹𝗴𝘂𝘀 𝘇 𝗣𝗭𝗘